poniedziałek, 16 grudnia 2013

Szkoła



Dwaj przyjaciele przekroczyli właśnie próg liceum im. Juliusza Słowackiego w Poznaniu. Szkoły dla wybranych bogaczy, gdzie klasy nie przekraczały piętnastu osób. Łukasz spojrzał na Aleksandra, który wybrał dzisiaj czerń, jako kolor przewodni swego przyodziewku. Podziwiał jego gust, sam nigdy nie potrafiłby się ubrać w ten sposób. On sam wolał schludne i proste rzeczy. Nie lubił udziwnień, tak jak i jego matka, która zawsze powtarzała w kółko mantrę, żeby sądzić człowieka po ubraniu. Dobrze, że sam nigdy nie postrzegał ludzi w ten sposób, gdyby to robił, nie miałby tak wspaniałego przyjaciela, jak ten szarooki i ciemnowłosy chłopak zaśmiewający się właśnie ze szkolnej gazetki.
Pierwsze zajęcia miały odbywać się w sali chemicznej na parterze, obok której znajdowały się zaraz drzwi ewakuacyjne. Projektant budynku nie wierzył chyba w zdolności eksperymentalne uczniów, dlatego zabezpieczył salę w dodatkowe wyjście bezpieczeństwa. Aleksander przeprosił go i pognał za róg do machającej mu Tatiany. Łukasz uśmiechnął się do niej słabo, na co ona odpowiedziała lodowatym wzrokiem. Chłopak czym prędzej odwrócił głowę, po czym znów zerknął ukradkiem w stronę rozmawiającej dwójki.
Brakowało mu jej i to strasznie. Byli nierozłącznymi przyjaciółmi od najmłodszych lat, ale pech chciał, że niedawno do ich życia wkroczyła Daniela, z którą zaczął się umawiać, a Tatiana, jak nadąsana nastolatka postawiła mu ultimatum, że albo przyjaźń z nią, albo miłość z tamtą. Wybrał Danielę, a z Tatianą przestał rozmawiać w czerwcu. Od tamtej pory minęły cztery miesiące, a ona ani pali się by się do niego odezwać w jakikolwiek sposób. Totalnie dla niej nie istnieje.
W taki dzień jak dziś, tęsknił za nią jeszcze bardziej. Po pierwsze – miała urodziny, po drugie – wczoraj wieczorem pokłócił się z Danielą. I to ostro. Tak go rozwścieczyła, że omal nie zbił lustra w holu jej domu. Zerwała z nim, jak to miała w zwyczaju robić, gdy on nie wykonywał wydawanych mu poleceń. I tak było w kółko, od roku. On za nią ganiał, chodzili ze sobą, ona rządziła, on nie słuchał, ona zrywała, on się obrażał, a w końcu i tak wracał z podkulonym ogonem. A ona przyjmowała go z powrotem i znów udawali szczęśliwych. Ale wczoraj przeszła samą siebie, a dzisiaj na szczęście nie będzie jej oglądał, bo nie ma z nią zajęć…
- Ała, kurwa – warknął, znienacka zderzył się z jakimś bezczelnym uczniem. Spojrzał na podłogę, na przewróconą rudowłosą osobę, której notatki walały się po całym korytarzu. – Mogłabyś nie biegać po holu, to niebezpieczne – uklęknął obok dziewczyny i rozmasował sobie żebra. Zaczął zbierać notatki, a poturbowana próbowała podnieść się z podłogi. Miała zbolałą minę, kiedy obrzuciła go zielonym spojrzeniem, spod gęstych rzęs. Nie znał tej twarzy, nigdy wcześniej jej tu nie widział, a był pewien, że zapamiętałby tak delikatną i zarumienioną buzię – musiała być nowa.
- Nie biegłam, tylko spacerowałam. To ty na mnie wpadłeś – rzuciła oskarżycielsko, rozcierając swój łokieć i kolano, na które upadła. Łukasz wyciągnął do niej zebrane notatki, ale spojrzawszy na nią nie miał pojęcia dlaczego w jej oczach migoczą mordercze błyskawice. – Wszystko porozwalane, cholera. Wszystko przez ciebie – wyrwała z jego ręki notatki, po czym wstała, obrzuciła go taksującym spojrzeniem, prychnęła, nazwała imbecylem i wymijając go poszła przed siebie.
                Łukasz siedział tak dalej na podłodze, z rozdziawioną buzią, nie mając pojęcia o co chodzi, a w ogóle to zastanawiał się – co się właśnie wydarzyło?
- Ty, czemu siedzisz na podłodze? – stanął nad nim Aleksander, którego mina mówiła sama za siebie, że wygląda jak totalny palant. – Wiesz, że twoja matka powiedziałaby, że to niezdrowe…
- Zamknij się – warknął. – Właśnie przeżyłem szok, a teraz podaj mi rękę, bo muszę wstać – wyciągnął do przyjaciela dłoń, a ten podśmiechując się głupio, podniósł go z podłogi.
- O nie… Szok? Kolejny? A cóż takiego się stało? Daniela błagała cię o powrót?
- Nie, idioto. Skończyłem z nią wczoraj ostatecznie – powiedział, otrzepując spodnie z niewielkiej ilości piasku. Aleksander przewrócił oczami i coś tam pomarudził pod nosem, że zawsze tak gada, a i tak do niej wraca. – Nie kwękaj, mówię serio. Przeszła samą siebie. Nie będę tolerował tego, że spotyka się ze swoim byłym na kawkę.
- Oj dobra, dobra – wyciągnął przed siebie ręce w geście kapitulacji. – Powinieneś pogodzić się z Tamarą. Wiem, że wam ciężko i przez to wszystko ciężko jest również mi. Nie będę wybierał, ale zrozumcie, że mam dosyć. Jestem zmęczony waszym użalaniem się nad sobą. Załatw do końca swoją sprawę z Danielą i jeżeli chcesz znać moje zdanie, to ona nie zasługuje na ciebie. Jest fałszywa i wiedz, że jej nie lubię – zakończył bez tchu i zaczerpnął powietrza. Łukasz otworzył szerzej oczy. Początek dnia, a już ma go dosyć.
- Więc co mam zrobić twoim zdaniem? – warknął wściekły na cały świat.
- Daj sobie z nią spokój, możesz bzykać się z kimś innym, kto będzie chociaż cię szanował. Nie potrzebujesz jej, wiesz o tym dobrze. Jeszcze przed rokiem jakoś sami sobie radziliśmy we trójkę, a od kiedy jesteś z nią, a przynajmniej w momentach kiedy jesteś z nią, nie jesteś sobą i wtedy cię nie znosimy. Tak, mówię w swoim i Tamy imieniu – Aleksander zacisnął usta i skierował swoje kroki do sali chemicznej, by za chwilę spotkać się na zajęciach z panem Wybuchowym. Łukasz stanął przed nim i zagrodził mu przejście. O nie, tak łatwo mu nie pójdzie.
- O co ci chodzi? Ciągle się mnie czepiacie, a to, że się zmieniłem, a to, że się pokłóciłem, a to, że nie wychodzę wieczorem, a to, że mam was w dupie. Ja pierdole, wkurwiacie mnie. A do tego, jeszcze jakaś laska mnie poturbowała i nie przeprosiwszy nawet, nazwała imbecylem. Boże, co za dzień – warknął i zmierzył Aleksa złowrogim spojrzeniem, które nagle się zmieniło, kiedy zobaczył, że zbliża się do nich owa rudowłosa mądrala. Spojrzał na nią, a ona znów zmierzyła go od stóp do głów i prychając przeszła obok jakby nigdy nic i weszła do klasy. Łukasz podążył za nią i dostrzegł, że podaje karteczkę Wybuchowemu, który czyta ze spokojem, po czym każe jej zająć miejsce pod oknem tuż za Tamarą i przed jego własnym.
- Halo, ziemia do ciebie M. – chłopak zamachał mu przed oczami ręką. – Sorry. Też mam zły dzień. Tamara mnie na ciebie nasłała. Jest jej ciężko, zrozum. Przyjaźniliśmy się, a potem ona trochę zaszalała i postawiła wszystko na jedną szalkę. Niestety, nie myślała, że to wszystko ją przeważy, a ty wybierzesz Danielę. – Łukasz spojrzał na kolegę i głośno westchnął. Mieli racje. Za dużo się wydarzyło, a on jak jakiś głupek rzucił wszystko i pognał za jakąś spódniczką.
- Wiem. Jestem idiotą. Postaram się porozmawiać z Tamarą. Dzisiaj ma urodziny.
- Tak, tu jest adres, gdzie jutro robi imprezę, przyjedź, a na pewno się ucieszy – podał mu kartkę, na której widniało pismo Tamy. - Wiesz, że cię kocha, i na pewno ci wybaczy. Będzie skakać z radości, a moje ramie niestety ucierpi – rzucił przyjacielowi uśmiech i razem weszli do klasy, do której gestem ręki zapraszał Myster Eksplozjon. Łukasz pomaszerował na koniec sali i uczaplił się tuż za nową.
                Przyglądał się jej. Miała długie, rude – o dziwo – niefarbowane włosy, które poskręcane były w wielkie spirale, luźno opadające na ramiona. Była średniego wzrostu, znacznie niższa od niego, zważywszy na fakt, że on sam górował nad większością grupy. Przypomniał sobie jej twarz, zadziorną i ze zmarszczonym czołem, kiedy podawał notatki. Uśmiechnął się, bo przyznał sam przed sobą, że wyglądała naprawdę fajnie, kiedy się zezłościła – choć tak naprawdę nie wiedział na co.
                Wybuchowy zaczął lekcję. Czekały ich dwie godziny mozolnej, chemicznej udręki. Zaczęli chemię organiczną, więc wyciągnął podręcznik, zastanawiając się, co tym razem przerobią i jaki eksperyment wykona ich nauczyciel. Jednak on najpierw wstał i gestem nakazał to samo zrobić nowej. Dziewczyna wstała na chwilę, pomachała ręką odwracając się do całej klasy, a Eksplozjon przedstawił ją jako Hannah S., która od tej pory będzie w ich klasie zajmowała miejsce pod oknem. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment. Zaskoczyła go, intensywna zieleń jej wielkich oczu, której nie dostrzegł wcześniej. Tylko głupcowi mogły się nie spodobać. Poczuł słaby dreszcz przebiegający po plecach, gdy nie spuszczała z niego wzroku i choć trwało to dosłownie sekundę, jemu wydawało się, że przyglądają się sobie przez długie minuty. Miała ładne, kształtne lekko różowe usta, niewielki i zgrabny nos i zaróżowione policzki. Skóra jej twarzy była alabastrowa i świeża, bez śladu tynku, jaki zwykle nakładała Daniela na wszelkie wyjścia. Była ładna w taki dostojny sposób, naprawdę.
                W końcu odwróciła głowę i usiadła na swoim miejscu. Łukasz nie odrywał spojrzenia od jej pleców, nie mogąc skupić się na przerabianym temacie. Nie patrzył na tablicę, na której Wybuchowy wypisywał niekończące się wzory, tylko obserwował dziewczynę: jak przygładza włosy, jak szybko notuje, jak pod stołem sprawdza telefon – nie mógł zrozumieć dlaczego tak bardzo go fascynuje. To było dziwne. Niesamowicie.

*
                Tamara Z. kończąca listę osób w tej grupie, jak i w całej klasie, patrzyła z ukosa na Aleksandra, który pokazał jej kciuk obrócony w górę. Uśmiechnęła się do niego i bezgłośnie wyszeptała słowa podziękowania. Wybuchowy gadał coś z zapałem na temat alkanów i alkinów. Lubiła chemię, ale dzisiejszego dnia wstała z takim bólem brzucha, że odechciało jej się wszystkiego, ale na szczęście zajęcia się przed chwilą skończyły.
Od czerwca nic nie jest takie samo. Wszystko działało na jej niekorzyść. Zaczynało brakować czasu na wszystkie plany i marzenia, które miała i, których nie spełniła. Pokłóciła się z Łukaszem, a jego wybór był dla niej jak niesamowicie bolesny policzek, który przyjęła z zaciśniętymi ustami, choć później, przeryczała całą noc. Minęły cztery miesiące, od kiedy ze sobą nie rozmawiali, ale dzisiaj – dzisiaj były jej urodziny i nie mogła sobie wyobrazić, że jego z nią nie będzie.
Dopadła rano Aleksandra, ubłagała go, by poszedł do Łukasza i przetłumaczył mu do rozumu, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Sama nie miała w sobie tyle odwagi – nie, nie odwagi – to jej ego nie pozwoliło, by przeprosić przyjaciela.
Otworzyła drzwi i wpadła z impetem do łazienki, zamykając się w kabinie i wymiotując dosyć głośno. Ten cholerny ból nie chciał jej opuścić. Cały czas mdliło ją śniadanie, a zapach tego dziwnego fetoru na zajęciach chemicznych przelał czarę niemiłego łaskotania i doprowadził do stanu takiego, że pochylała się nad muszlą i oddawała wszystko co zjadła, raz za razem.
                Spocona oparła głowę o drżącą rękę, a drugą otarła łzy spływające po policzkach. Który to już raz – setny czy dwusetny – kto by to spamiętał. Zaczęło się w kwietniu. Bóle brzucha, gorączka, dziwne samopoczucie. Każde uderzenie, nawet lekkie, kończyło się siniakiem na skórze. Dostała worki pod oczami, nie wysypiała się – było ciężko. W końcu trafiła do lekarza, który widząc jej wyniki, natychmiast posłał ja na badania do szpitala. Był już czerwiec i w dniu, w którym dowiedziała się, że jest chora, pokłóciła się z najlepszym przyjacielem, w którym skrycie się podkochiwała. Wybrał pustą Danielę, zamiast niej.
                Otarła łzę, która była nie wiadomo czego wynikiem – czy rzygania, czy żalu… Automat spuścił wodę, a ona wytarła się i podniosła. Kiedy wyszła z kabiny dostrzegła tą nową opierającą się o parapet i patrzącą na nią z niepokojem.
- Czy wszystko z tobą w porządku? – zapytała podchodząc do Tamary. – Jeżeli źle się czujesz pomogę ci się dostać do domu – zaproponowała, ale ta odmówiła. Podeszła do okna, otwarła je, zerknąwszy jeszcze na drzwi i upewniwszy się, że są zamknięte wyciągnęła z torebki skręta. Nowa popatrzyła na nią z wielkimi oczami, lekko marszcząc brwi. – Nie wydaje mi się, aby mogło ci to pomóc – stwierdziła i się odwróciła.
- Nie oceniaj mnie, skoro nic nie wiesz i nic nie rozumiesz.
- Nie mam zamiaru - powiedziała i odwróciła się do lustra. Tamara przyjrzała się jej uważnie. Była ładna, taka świeża, jak kiedyś ona. Do tego miała tak ciekawy kolor włosów, że nawet ona sama mogła go pozazdrościć.
- Moje życie jest tak popaprane, że tylko to mi zostało bym nie musiała czuć tego, co czuję – dziewczyna spojrzała na nią z uwagą – Jestem chora, a to mi pomaga. Moje wyniki są coraz gorsze, a lekarz próbuje nowych metod. Jeszcze została mi jedna i tylko pomoc zagranicą. Do tego w domu nie mam z kim porozmawiać, bo matka płacze i chodzi załamana, a ojciec zarabia pieniądze i niewiele go interesuje – spojrzała na zielonooką, która słuchała jej z zaciśniętymi ustami. Tamara sama nie rozumiała dlaczego to wszystko opowiada, tej obcej i nieznanej osobie, ale w dzisiejszym dniu została przelana kolejna czara goryczy. I nie miała sił, by dalej chodzić uśmiechniętą. – Jestem taka zmęczona. Nie mam zbyt wielu przyjaciół, bo tylko Aleksandra i Łukasza, z którym niestety nie żyję od czterech miesięcy w zgodzie i tak bardzo mi go brakuje. Nie powiedziałam jeszcze nikomu o moim problemie. Boję się tego wszystkiego i czuję jak cały świat kurczy się i zapada, przytłaczając swym ogromem.
- Moi rodzice zginęli – Hannah wyparowała, jak w transie – w wakacje. Nie byłam dobrą córką – nie posłuchałam ich i pojechałam do Las Vegas z moim chłopakiem i kilkoma przyjaciółmi, których rodzice nie znosili. Zadzwoniłam do nich będąc już na miejscu. To miał być taki szalony weekend, spontaniczny. Miałam tyle beztroskich planów – rozłożyła dłonie, próbując pokazać Tamarze ich ogrom – a oni wsiedli do samolotu i przelecieli na drugi koniec kraju. Czekaliśmy na taksówkę przed hotelem, kiedy dostrzegłam nadjeżdżający samochód z nimi w środku. Zatrzymali się obok nas, ale zza zakrętu wyłonił się kierowca-szaleniec uciekający przed policją. Nie wyrobił i uderzył w przód ich samochodu z całym impetem. Zginęli. Zginęli na moich oczach, prawdopodobnie nic nie czując… - Tamara spojrzała na koleżankę z rozdziawioną buzią. Nie zobaczyła na jej twarzy żadnego uczucia, żadnego żalu czy smutku. Była pusta i jakby wyprana z emocji. Podeszła do niej i przytuliła ją do siebie z całych sił, których tak naprawdę nie miała zbyt wiele, ale w tym momencie poczuła, że musi, że musi być silniejsza dla nich obu, bo zarówno ona, jak i Hannah potrzebowały się w tym momencie nawzajem. Dwie zupełnie obce sobie dziewczyny, stały się nagle bratnimi duszami, które choć zagubione odnalazły drogę ku sobie w mroku ich doświadczeń.

wtorek, 12 listopada 2013

Powrót do miejsca, które było niegdyś domem - ale czy domem jest również dzisiaj?




       Siedząc na tylnym siedzeniu, spoglądała na mijający krajobraz - gęsta zabudowa miasta, przekształcała się w pojedyncze budynki, które wyznaczały odpowiedni kierunek. Pojawiające się na poboczach drzewa, zdawały się być zielonymi drogowskazami, prowadzącymi do jej nowego celu. Już od dawna nie odwiedzała miejsca, do którego zmierzała. Kiedy ostatni raz je odwiedziła?
Sama, czy z nimi? To byłoby odpowiednie pytanie. Przecież to będzie jej pierwszy raz, od kiedy odwiedzi ich sama, ba od kiedy będzie miała tu zamieszkać. Czy oni też są tak bardzo nieszczęśliwi, że mają ochotę zrobić komuś krzywdę, a zwłaszcza sobie? Nie. Podejrzewa, że nie czują w połowie tego, co ona. Złość i frustracja wypełniały wszystkie naczynia krwionośne, rozlewając się po całym jej organizmie, zostawiając po sobie jedynie czczą pustkę.
Spojrzała na taksówkarza, ze spokojną twarzą kierującego samochód. Jak mógł tak spokojnie siedzieć i się nią nie zainteresować? Przecież schudła, zbladła i zmizerniała – słuchała tych słów od wszystkich znajomych, którzy w kółko odwiedzali ją – robota. Kierowca przyjrzał jej się we wstecznym lusterku. Czy teraz zauważył? Posłał jej miły i szeroki uśmiech, a więc nie, nic nie dostrzegł. Palant. Jeździ z tyloma pasażerami, a nie potrafi wyczytać z ich twarzy bólu?
Zła odwróciła głowę z powrotem w stronę szyby i na nowo zajęła się mijanym krajobrazem. Budynki zniknęły w ogóle. Wjeżdżała do samotnych lasów, które uświadomiły jej, że prawie są na miejscu. Przypomniała sobie, że jeszcze tylko jeden skręt w prawo i powita ich znak oznajmiający, iż to droga prywatna, a za nim już tylko podjazd alejką dębową i będą u celu.
Poczuła dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa, kiedy ujrzała niewielki pałacyk, z jasną elewacją, setką okien i pięknym różanym ogrodem. Wciągnęła nosem powietrze i przypomniała sobie lato z dzieciństwa, kiedy jako mała dziewczynka bawiła się z bratem w chowanego. Uwielbiali to miejsce, a ona w szczególności ubóstwiała temu rosarium. Zobaczyła przed wejściem zatrwożoną i zniecierpliwioną postać, przestępującą z nogi na nogę. Uśmiechnęła się na widok tej starszej kobiety, wysokiej i zawsze szykownej, w eleganckiej garsonce, ze sznurem pereł u szyi.
Kierowca zatrzymał się na podjeździe. Wyszedł i otworzył jej drzwi. Hannah uśmiechnęła się słabo i wręczyła mu banknot, oświadczając iż reszty nie musi jej zwracać. Mężczyzna z błyskiem w oku udał się na tył samochodu by wyjąc z bagażnika jej walizki. O dziwo były tylko dwie. Jak na nią to bardzo mało, ale skąd on mógł to wiedzieć, że jeszcze przed rokiem, zajęłyby cały schowek, a on nie uśmiechałby się tak życzliwie, wiedząc że musi je wyciągnąć.
- Hanno – zaczęła babcia, zbliżając się do niej i całując jej oba policzki i mocno do siebie przytulając. – Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Nie mogliśmy się ciebie doczekać.
- A gdzie dziadek?
- W domu, miał ważny telefon z firmy i pewnie teraz wytrząsa się na asystencie, za to, że nie mógł cię przywitać razem ze mną – uśmiechnęła się, a Hannah odetchnęła z ulgą. Nie było żadnych oskarżeń, że schudła, zbladła i zmizerniała, choć wiedziała, że jeszcze czeka ją powitanie dziadka, który choć surowy, potrafił powściągać język w odpowiednich momentach.
Otulona ramieniem babci Natalii, przekroczyła próg pałacu, który kiedyś był jej zamkiem księżniczki. Owionął ją ten sam zapach wypolerowanego i zaimpregnowanego drewna. Uwielbiała tą woń, przypominającą jej bezpieczeństwo i stałość. Omiotła wzrokiem hol. Wszystko zostało takie samo, oprócz garderoby, która zniknęła na rzecz jednej wielkiej zamontowanej w ścianie. Schody prowadzące na piętra, były pięknie świecące, z ciemnego dębu, który trochę skrzypiał, kiedy wspinała się po nich jeszcze sześć lat temu. Dotknęła ozdobnej balustrady i uśmiechnęła się w sobie. Tyle miała dobrych wspomnień z tego przeogromnego domu, stanowczo zbyt wielkiego jak na dwoje starszych ludzi, dwie gosposie i jednego zarządcę. Ale cóż jej było oceniać?
Przeszła z babcią do wielkiego salonu, w którym zauważyła nowoczesny telewizor, przestronną kanapę, fotele i niski, nowoczesny stół, na którym serwowano kawę czy tez herbatę. Babcia zaproponowała coś do picia i dziewczyna wybrała caffe latte, jej ulubioną. Natalia zawołała panią Monikę, która skinęła głową i po chwili zniknęła za drzwiami od kuchni.
- To nasza kucharka.
- A gdzie pani Tereska? -  usiadła przy stoliku, na jednej z nowoczesnych kanap.
- Wiesz dziecko, starość nie radość – uśmiechnęła się babcia, puszczając do niej oczko. – Pani Teresa była starsza ode mnie, więc nic dziwnego, że chciała pójść na odpoczynek. Daliśmy jej sowite wynagrodzenie na odchodne, pragnęła jechać do sanatorium. Jej marzenie się spełniło i teraz odpoczywa. – Babcia Natalia zawsze dbała o pracowników. Żaden z nich nie narzekał, bo mieli z góry ustalone godziny pracy, dobrą płacę i niezbyt wiele obowiązków, jako że oboje z mężem cieszyli się bardzo dobrym zdrowiem, nie marudzili i nie wznosili się ponad stan. Zawsze w nich to podziwiała, bo nawet jej rodzice od czasu do czasu dawali znać, że nie są tacy jak inni.
Tacy jak inni – czyli biedni. Mieli pieniądze. Mieli ich nawet bardzo dużo, bo jej ojciec, jako jedynak, miał to szczęście, że jego ojciec miał głowę na karku i w odpowiednim momencie zainwestował pewną, dosyć dużą sumę w interes, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Po kilku latach biznes się rozrósł, a jego jedyny syn, oczko w głowie rozszerzył go na zagranicę.
USA było jej domem od bardzo wielu lat. W sumie, urodziła się jako Amerykanka, ma obywatelstwo i polskie, jak i tamto. Mieszkali w Miami. Bardzo gorącym i cudownym Miami, gdzie mieli willę tuż przy oceanie. Uwielbiała ten dom, w którym dorastała wraz z bratem Simonem – Szymonem, jak nieraz go nazywała. Był od niej o sześć lat starszy, więc jako mała dziewczynka uważała go za swojego bohatera.
Byli niezwykle zżytą rodziną, taką polską, jak to zawsze powtarzała jej matka. Mimo tego, że rodzice byli zabiegani, wieczory zazwyczaj spędzali razem, a jeżeli nie, to zawsze niedziela okazywała się rodzinnym świętem, celebrowanym i wytwornym. Ale niestety, to wszystko przeminęło trzy miesiące temu. Szymon został w Miami, ona przyleciała do Polski, paląc za sobą prawie wszystkie mosty, no a rodzice… No właśnie – ich już niestety nie ma.
- Witaj, kochanie – stanął przed nią wysoki, siwowłosy Jan S., położył jej dłoń na ramieniu. Hannah wstała, a on bezceremonialnie pochwycił wnuczkę w ramiona i mocno przycisnął do piersi. – Tak dobrze, że wreszcie jesteś z nami – przeczesał jej włosy palcami i złożył na nich dziadkowy, pełen uczuć pocałunek. Hanna wtuliła się w niego i poczuła wzbierające w niej łzy. Nie mogła wydusić z siebie słowa, choć miała im tyle do powiedzenia. Teraz nie czuła niczego, oprócz wielkiej frustracji i zawodu, jaki im sprawiła. Bo jak inaczej można by było nazwać fakt, że przyczyniła się do ich śmierci?
- Witaj dziadku – odpowiedziała i odsunęła się od niego na kilkanaście centymetrów, by zaczerpnąć powietrza. Spojrzała na babcie, która przyglądała się swojemu mężowi z ciepłym uśmiechem. – Jak rozmowa? Babcia mówiła, że będziesz na kogoś musiał nakrzyczeć.
- Ależ kochanie, nie przejmuj się. To zwykłe służbowe sprawy. Oni wszyscy myślą, że jak jestem już stary, to wszystko umyka moim oczom. A prawda jest przecież taka, że nadal mam sokoli wzrok i bystry umysł – uśmiechnął się. Hannah nie miała pojęcia, w jaki sposób udaje im się zachować wewnętrzną radość. Czy oni poszaleli?
- Cieszę się, że was widzę, ale chyba muszę się iść położyć. Jestem zmęczona tym przelotem i tym wszystkim – rozłożyła ręce i udała, że ziewa. Dziadkowie pokiwali głowami i pozwolili jej udać się na piętro, gdzie na końcu prawego korytarza znajdowała się sypialnia, należąca tylko do niej. Musiała odsapnąć. Była przytłoczona ich wesołością, bo przecież jak można się radować? Jak właściwie mogą przyjmować ją tak ochoczo pod swój dach, skoro to ona doprowadziła do śmierci ich ukochanego i jedynego dziecka? Spojrzała na zegarek, który wskazywał czternastą. U Szymona będzie coś po ósmej rano, a więc mogła bez obawy do niego zadzwonić - od godziny był w pracy.
                Otworzyła drzwi i weszła do swojej dawnej sypialni i poczuła, że przenosi się w czasie. Sześć lat temu zamknęła ten pokój, zostawiając w nim wszystko tak, jak zobaczyła właśnie teraz: te same zasłonki i firanki, meble z ułożonymi na nich bibelotami, łóżko zasłane tak, jakby ten czas wcale nie minął…
                Usiadła przed biurkiem i wyciągnęła swojego Macbooka i połączyła się z siecią przez wi-fi. Włączyła skypa i zadzwoniła do Szymona – Simona. Kiedy zobaczyła jego twarz w monitorze, na usta powrócił jej uśmiech. Byli do siebie tacy podobni. Te same rudawe włosy, z tym, że on miał krótko i modnie przycięte, a jej spływały kaskadami na plecy w delikatnych falach. Dzielili też identyczną barwę oczu, choć czasami odcień jej zieleni był o wiele głębszy niż jego, wpadający w szarość. Kochała go niesamowicie, i tylko dla niego była gotowa zostać w Stanach, choć byłaby tam najnieszczęśliwszą osobą na świecie. W końcu zrozumiał to i pozwolił siostrze wyjechać, a kiedy żegnali się na lotnisku, widziała, jak łzy płyną mu ciurkiem po policzkach, tak jak i jej.
- Cześć i czołem! – krzyknął trochę zbyt głośno. – Jak się ma moje maleństwo? – zapytał z troską, a Hannah nie wytrzymała, wybuchła płaczem. Gdyby tylko mogła się do niego przytulić. Tak bardzo jej go brakowało, choć nie widziała się z nim od wczoraj. – Moja sis, co się dzieje?

- Nie mam sił – zakryła oczy rękoma. – Oni się tak cieszą, że wróciłam. Powitali mnie, jakby nigdy nic, a ja nie mogę na nich patrzeć. Jestem taka żałosna… - łkała, a Szymon bezradnie siedział przed monitorem, będąc na drugim końcu świata i jedyne co mógł zrobić, to bezczynnie patrzeć, jak jego maleńka siostra płacze po drugiej stronie, wylewając wszystkie żale i smutki, które się w niej zebrały.